Skoro Skype umożliwia nie tylko rozmowy między użytkownikami, ale też połączenia na numery stacjonarne i komórkowe, to powinien się zarejestrować we Francji jako operator telekomunikacyjny - oznajmił francuski regulator rynku telekomunikacyjnego ARCEP
Tak przynajmniej uważa francuski regulator rynku telekomunikacyjnego ARCEP. Skype powinien też - twierdzi regulator - umożliwiać połączenia na numery alarmowe oraz na zakładanie legalnych podsłuchów (po zgodzie sądu). ARCEP miał wielokrotnie domagać się od Skype'a, a konkretnie od zarejestrowanej w Luksemburgu spółki Skype Communications, by ta wpisała się do rejestru. A że spółka te wnioski ignorowała, regulator oddał sprawę do prokuratury.
Co na to Microsoft, który od połowy 2011 r. jest właścicielem Skype'a? Spółka odpiera lakonicznie, że jest zdania, iż wedle francuskiego prawa Skype nie świadczy usługi elektronicznej usługi komunikacyjnej i będzie współpracowała z regulatorem w sposób "konstruktywny".
Założony w 2003 r. Skype szybko stał się jedną z najpopularniejszych marek i aplikacji w internecie. Gdy okazało się, że podgryza operatorów, ci krytykowali, że takie usługi korzystają z tego, że nie podpadają pod wiele regulacji. Celował w tej krytyce m.in. Stephane Richard, prezes France Telecom. Spółka zresztą skorzystała z okazji i pochwaliła ARCEP. - Wierzymy, że to pierwszy pozytywny krok w kierunku stworzenia bardziej zrównoważonej regulacji na rynku - oświadczyła.
A czy przypadkiem nie chodzi o podatki? Jak zauważył dziennik "The New York Times", w momencie gdy spółka zarejestruje się jako francuski operator, podatki też powinna płacić nad Sekwaną. - Absolutnie nie o to nam chodzi - odpowiadają przedstawiciele regulatora.
A w Polsce? Skype nie był dotąd przedmiotem zainteresowania Urzędu Komunikacji Elektronicznej (zresztą taka była dotąd wytyczna w całej Unii). - Analizujemy jednak tę sprawę - powiedział "Gazecie" Jacek Strzałkowski, rzecznik UKE.
Pomysłom legislacyjnym, które rodzą się we Francji, międzynarodowe koncerny od dawna przyglądają się z niepokojem. Bo Francuzi myślą nieszablonowo. O to, by Apple, eBay, Amazon, Starbucks czy Google płaciły w krajach europejskich wyższe podatki, awanturuje się nie tylko Francja (w sprawie samego Google'a chodzi o miliard dolarów), ale też Niemcy czy Wielka Brytania. W istocie to standardowe pomysły fiskusa, próbującego uszczelnić system podatkowy. To proces skomplikowany, bo trzeba współdziałać na rynku unijnym.
Nad Sekwaną rodzą się za to pomysły pionierskie - ot, choćby na początku roku zaproponowano, by opodatkować gromadzenie danych. Skoro Google wie, jakie marki samochodów wyszukujemy w sieci, i gromadzi też informacje, z kim najczęściej się kontaktujemy, skoro podobne rzeczy zbiera o nas Facebook czy sklepy internetowe, to niech za to płacą.
Propozycja ma charakter półoficjalny - znalazła się na razie w raporcie zleconym przez rząd, nie jest to jednak rządowy dokument, minister finansów też nie zabrał głosu w tej sprawie.
Pozytywnie zareagowała francuska agencja ochrony danych osobowych (CNIL). - Dane osobowe są paliwem gospodarki cyfrowej - mówił Edouard Geffray, sekretarz agencji, w wypowiedzi dla serwisu internetowego Slate. - I mając to na uwadze, pomysł, by to opodatkować, wydaje się całkiem naturalny - dodał.
W dzienniku "New York Times" natykam się na rozmowę z Nicolasem Colinem, byłym przedsiębiorcą, pracownikiem inspekcji podatkowej, a zarazem jednym z pomysłodawców nowego podatku.
Colin tłumaczy, że podatek nie ma na celu zwiększenia wpływów do budżetu. W istocie, powiada, wpływ będzie znikomy, za to poprawią się standardy w zbieraniu danych o internautach i w informowaniu ich, że ich działania w sieci są monitorowane, analizowane itp.
Przykładowo: spółka musiałaby płacić ów podatek, gdyby zbierała dane o swoich użytkownikach, ale nie chciała im powiedzieć, co zbiera i co wie na ich temat.
A Francuzi, przynajmniej w świetle badań, na takie argumenty są podatni - według niedawnych badań brytyjskiej firmy badawczej Ovum aż 81 proc. internautów we Francji korzystałoby w internecie z opcji "nie śledź mnie", gdyby była ona widoczna i w łatwy sposób dostępna na stronach internetowych. W żadnym innym kraju z 11 przebadanych ten odsetek nie był wyższy.
Ale to tylko jedna strona medalu. - Jestem przekonany, że firmy podważą modele biznesowe telekomów, a nawet producentów aut. Lepiej więc nauczyć się, jak i za co je opodatkowywać, zanim pożrą całą gospodarkę - przekonuje Colin w "NYT". I przyznaje, że podatek od gromadzenia danych może też posłużyć jako... argument w negocjacjach, o których pisaliśmy wcześniej - by spółki takie jak Google czy eBay płaciły podatek tam, gdzie zarabiają.
wyborcza.biz